Mam wielką potrzebę autentyczności.
Chcę być taka jaka jestem, bo chciałabym być otoczona ludźmi, którym pasuje to jaka jestem.
Zakładam, że tym którym nie będzie podobało się to jaka jestem, albo po prostu nie będę w ich stylu, to nie będą chcieli mojego towarzystwa.
Doświadczam tej autentyczności w taki sposób, że chcę się pokazywać ludziom w tym, co jest dla mnie trudne.
Nie chcę udawać w pracy, że mam dobry humor, jeśli wcale go nie mam. Jeśli chcę być sama, chcę powiedzieć Dominikowi, że chcę pobyć sama. Nie mam w ogóle siły na udawanie jakiejś w towarzystwie. To chyba też przyszło z wiekiem.
Autentyczność, jakiej pragnę, to nieuśmiechanie się na siłę, gdy słyszę żarty, które mnie nie śmieszą, bo są seksistowskie, ale byłam przyzwyczajona, żeby w takich chwilach się grzecznie uśmiechać. Autentyczność, jakiej pragnę, to nie picie alkoholu, gdy nie chcę pić. Autentyczność, jakiej pragnę, to nie ciągnięcie rozmowy, która jest tylko grzecznością i o niczym z osobami, z którymi mogłabym porozmawiać szczerze.
Terapia mnie nauczyła, że jeśli się powie ludziom szczerze, jak się czuje w jakiejś sytuacji, to jest wielka szansa, że oni to zrozumieją. Po dniu, w którym byłam autentyczna, choćby nawet działo się coś przykrego, czuję się dobrze. Bo czuję, że byłam obok siebie, że byłam dla siebie fair, że byłam dla samej siebie dobra i łagodna.
Bycie sobą w ogóle nie jest męczące. Gdy jestem sobą, to jestem w zgodzie ze sobą. Czyli zachowuję się tak, jak się czuję. Mówię innym osobom, jak się czuję. Mówię, gdy jestem zadowolona i mówię, gdy jest mi smutno i jestem niewtowarzyska.
Nie chcę nic udawać.