„Każda dziwna rzecz, na którą miało się zajawkę, każde porzucone hobby i zapomniany instrument — wszystko, czego kiedykolwiek się uczyliśmy, wróci do nas, posłuży nam, gdy będziemy tego potrzebowali.
Żadna miłość, nawet krótka, nie pójdzie na marne.”
To jest tekst o moich dawnych zainteresowaniach i o tym, co mi dały — zainspirowany postem Joulenki o hobby w dorosłości, po którego przeczytaniu doszłam do dwóch ważnych wniosków.
- Właściwie wszystkie najbardziej wartościowe rzeczy w moim życiu wzięły się z rozwijania zainteresowań — z robienia czegoś dla zabawy i przyjemności.
- Nie szkoda mi żadnego porzuconego hobby ani działań, które z czasem przestałam kontynuować — każde z nich mnie rozwinęło i coś po sobie zostawiło.
Teatr
Już w podstawówce lubiłam szkolne przedstawienia, atmosferę prób, możliwość zakładania dziwnych ubrań i kostiumów. Pod koniec gimnazjum zapisałam się na zajęcia teatralne w Pałacu Młodzieży, a w szkole średniej dołączyłam do koła teatralnego. Skupienie na ruchu i ciele, rozgrzewki do muzyki, energia, swoboda, brak prac domowych i oceniania — to wszystko sprawiało, że te zajęcia były moim ulubionym punktem planu lekcji. Byłam na tyle zafascynowana, że często po powrocie do domu zapisywałam sobie, jakie ćwiczenia robiliśmy, żeby nie zapomnieć i móc je kiedyś wykorzystać — na przykład, gdybym sama prowadziła warsztaty teatralne.
W połowie liceum trafiłam na warsztaty do Teatru Wielkiego — to był projekt edukacyjny, do którego mógł zgłosić się każdy w wieku 15–20 lat. Ogłoszenie o nim zobaczyłam na Facebooku. Warsztaty prowadziła pani Ania Hop, świetna choreografka i tancerka klasyczna, i było to najbardziej profesjonalne zetknięcie z teatrem w moim życiu. W wakacje mieliśmy zajęcia przez dwa tygodnie, codziennie po sześć godzin, później spotykaliśmy się raz na kilka miesięcy, a tuż przed kolejnymi wakacjami czekał nas tydzień intensywnej pracy od rana do wieczora — i trzy wieczory pod rząd wystawiania spektaklu. Zagraliśmy Sen nocy letniej. Wspaniale wspominam tę przygodę.
Teatr był jedną z rzeczy, które robiłam dla czystej przyjemności i zabawy, ale wiedziałam, że nie chciałabym pracować w nim zawodowo. Bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę, że to ciężka fizyczna praca — wiele godzin prób, często od rana do wieczora, a spektakle zwykle odbywają się późnym wieczorem. To praca ciałem i głosem. Dla mnie teatr był przede wszystkim miejscem spotkania ciekawych ludzi i przełamywania nieśmiałości, a wszystkie ćwiczenia teatralne dały mi wiedzę, która przydaje mi się do dziś.
Oswoiłam się z wystąpieniami publicznymi — i choć wciąż trzęsą mi się nogi, gdy mam coś powiedzieć w większej grupie, wiem, jak sobie pomóc i o czym pamiętać. Na przykład:
- Widzowie nie znają scenariusza. Jeśli się pomylisz, nie ma się czym przejmować — nikt poza tobą nie będzie o tym wiedział.
- Mowa ciała jest znacznie ważniejsza od słów. Zaczęłam zwracać uwagę na swoją postawę i nauczyłam się dodawać sobie odwagi w stresujących sytuacjach samą zmianą ułożenia ciała, ramion, głowy. Zwracanie uwagi na ciało weszło mi w nawyk — i to niesamowicie przydatne.
- Modulacja głosu i jego świadome używanie są niezwykle ważne. Jeśli mówisz głośniej, wyraźniej i szybciej, brzmisz pewniej. Do tego dochodzi jeszcze kwestia oddechu — ale wszystko da się wyćwiczyć.
Zainteresowanie teatrem minęło po kolejnej edycji warsztatów w Teatrze Wielkim, gdy byłam już na studiach. Uznałam wtedy, że na ten moment nie mam ochoty występować i nie daje mi to radości. Ale była to fantastyczna przygoda — i nie wykluczam, że kiedyś jeszcze wrócę do teatru, choćby na jakieś warsztaty, dla samej zabawy.
Ekologia i zero waste
Przez kilka lat miałam wielką fazę na zero waste.
Pochłaniałam wszystko, co było napisane w tym temacie — książki (m.in. „Życie zero waste”, „Władcy jedzenia. Jak przemysł spożywczy niszczy planetę”), śledziłam różne instagramowe konta i blogi: Ograniczam się, Paulina Górska, Proste Miasta, Vademecum Zero Waste i kilka grup na Facebooku.
Zaczęłam zwracać uwagę na to, ile śmieci jest wokół mnie i ile ich przynoszę z każdych zakupów. Dowiedziałam się, jaki procent odpadów poddawanych jest w Polsce recyklingowi (z tego, co pamiętam z danych z 2017 roku — tylko 27%!) i co właściwie dzieje się ze śmieciami, które wrzucam do kosza.
Wtedy zaczęłam naprawdę otwierać oczy. Dostrzegałam złożoność tematu. Zorientowałam się, ile przedmiotów mam wokół siebie — rzeczy, które posiadam, ale z których prawie nie korzystam. Zaczęłam myśleć o tym, że każdy z tych przedmiotów został z czegoś wyprodukowany i że kiedyś się zniszczy, a ja go wyrzucę. I co potem? Ile rzeczy już w życiu wyrzuciłam — i gdzie one teraz są?
Pamiętam ze szkoły robienie plakatów na Dzień Ziemi i prezentacje o ekologii, ale z jakiegoś powodu nigdy nie pojęłam, o co w tym tak naprawdę chodzi. Może brakowało konkretów — były tylko ogólnikowe hasła. Mówiło się „dbaj o planetę” i tyle. Nie pamiętam, żeby ktoś powiedział mi: weź na zakupy materiałowe woreczki na warzywa, kupuj ubrania z drugiej ręki, wymieniaj się rzeczami.
Mając dwadzieścia lat, większą wiedzę i świadomość, uszyłam sobie woreczki na warzywa i owoce. Przestałam jeść mięso (nie tylko z powodów ekologicznych). Zaczęłam zwracać uwagę na skład kosmetyków i produktów spożywczych. Dowiedziałam się, jak wiele gigantycznych firm działa nieetycznie, np. wykorzystując dzieci do pracy — jak Nestlé.
W pewnym momencie ten temat zaczął mnie mocno przygnębiać. Poczułam, że oszaleję, jeśli bez przerwy będę myśleć o tym, jak źle jest z naszą planetą. Zrozumiałam, że robię, co mogę — ale sama świata nie zbawię. Bez zmian systemowych nie ruszymy do przodu. Teraz robię na własną rękę tyle, ile mogę (i wiem, że to i tak dużo), ale już nie śledzę newsów w tym temacie.
Logopedia
W skrócie: poszłam na studia z logopedii trochę przypadkiem — nie wiedząc, co ze sobą zrobić po liceum. Logopedia okazała się ciekawa, bo nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, jak to się dzieje, że ludzie potrafią mówić.
Jednak po obronie licencjatu zdecydowałam, że nie chcę zajmować się tym zawodowo. Czy szkoda mi tego czasu i tych trzech lat nauki, skoro nie planuję pracować jako logopeda? Absolutnie nie.
Zdobyłam wiedzę o ogólnych normach rozwoju dzieci, liznęłam psychologii, pedagogiki i neurologii. Poznałam budowę mózgu, dowiedziałam się, jak ogromny wpływ na funkcjonowanie ma prawidłowy oddech. Same praktyczne rzeczy.
Pisanie pamietników
To hobby nie przeminęło i mam nadzieję, że zostanie ze mną na zawsze. Pisząc, nauczyłam się wyrażać swoje myśli, znajdować przyczyny złego samopoczucia oraz dostrzegać, z jakich czynników składają się moje ulubione dni. Dodatkowo wyrobiłam sobie charakter pisma.
Szerzej o pamiętnikach pisałam w jednym z pierwszych tekstów na blogu. Odsyłam tutaj!
Produktywność
Miałam w życiu kilkuletni etap zafascynowania produktywnością, multitaskingiem, optymalizacją czasu i planowaniem dnia. Wierzyłam mocno we wszystkie coachingowe hasła typu: „możesz wszystko, jeśli będziesz wystarczająco ciężko pracować”.
Jeśli nie nadążałam z obowiązkami, to znaczyło, że źle zaplanowałam sobie czas, a nie że nie da się po prostu zrobić wszystkiego. Na szczęście w pewnym momencie się otrząsnęłam. Dostrzegłam, że bezproduktywność jest niezbędna w życiu — mózg potrzebuje nicnierobienia i odpoczynku. Doczytałam też, że nie istnieje coś takiego jak multitasking, a podzielność uwagi to złudzenie (świetnie pisze o tym Radek Kotarski w książce „Inaczej!”).
To zainteresowanie produktywnością było mi potrzebne po to, żeby dowiedzieć się, że produktywność i szybkie tempo życia w ogóle nie są dla mnie. Ja potrzebuję spokoju i znacznie bardziej odpowiada mi idea slow life.
Pisanie bloga
Między innymi dzięki temu, że zaczęłam pisać bloga i nauczyłam się obsługi WordPressa, dostałam moją obecną pracę. Byłam też zaproszona na rozmowę na stanowisko copywritera, mimo że zupełnie nie mam wykształcenia w tym kierunku.
Dzięki tworzeniu bloga dowiedziałam się też, że podoba mi się projektowanie stron internetowych i zastanawianie się nad układem treści. Poznałam, czym jest hosting i jak wykupić domenę, czym jest certyfikat SSL — rzeczy, których nauczyłam się przypadkiem, w zasadzie niezauważalnie, a które przydały mi się w pracy i w wyborze kolejnych studiów! Gdy odkryłam, że istnieje zawód projektanta stron internetowych, wiedziałam już, że być może będzie to coś, co mi się spodoba, bo tworzenie własnego bloga także od strony technicznej (nie tylko tworzenia treści) bardzo mi odpowiadało.
Puenta — każde zajęcie, które sprawiało mi radość i ciekawiło mnie, było ważne. Jeśli przeminęło i już mnie nie kręci tak jak kiedyś, nic się nie stało! Zrobiło miejsce na coś nowego.
