Za najlepsze filmy w moim życiu uważam te, które zostawiają we mnie chaos myśli, po których obejrzeniu aż kręci się w głowie; takie, o których myśli się przez kolejne trzy dni albo dłużej; takie, które są zupełnie inne, przepełnione treścią do której odbiorca sam dociera; które są spójną konstrukcją dzięki precyzyjnemu połączeniu słów, scen, muzyki i wyjątkowej formy.
Dzisiaj właśnie taki film obejrzałam i jest tak dobry, że chciałabym, żeby obejrzeli go wszyscy ludzie na świecie. A przynajmniej większość.
„Wszystkie wspaniałe rzeczy”
„Wszystkie wspaniałe rzeczy” to filmowa adaptacja sztuki wystawionej po raz pierwszy w czerwcu 2013 roku na Festiwalu Ludlow Fringe w Wielkiej Brytanii, wyreżyserowanej przez George’a Perrina i zagranej przez Jonny’ego Donahoe’a, brytyjskiego komika, pisarza i performera.
Sztuka opowiada historię małego chłopca, który postanawia stworzy listę wspaniałych rzeczy dla matki chorującej na depresję. Choć porusza poważny temat, film wcale nie jest przygnębiający – jeśli miałabym go określić jednym przymiotnikiem, powiedziałabym, że jest poruszający.
To jeden z tych filmów, po których ma się ochotę na długi, samotny spacer. Przypomniał mi kilka ważnych rzeczy: to, że choć czasem brak słów, którymi można okazać miłość i troskę, są jeszcze gesty – mówiące więcej niż słowa. Że czasem pomagając komuś, można pomóc sobie. Że wszystkie najpiękniejsze rzeczy w życiu to szczegóły z codzienności.
„Postanowienie, że nie jest się za starym na chodzenie po drzewach. Godzić się po kłótni. Wygrać coś. Kiedy ktoś pożycza ci książki. Folia bąbelkowa. Kolor żółty. Czekolada. Deser jako główne danie.”
To są wspaniałe rzeczy.
Co byłoby na Twojej liście?
_____
Film polecony przez M., tekst inspirowany rozmową z K. – dziękuję! ❤
źródło plakatu: tutaj
