Wpis w ramach serii o GAP YEAR, które piszę, żeby udokumentować rok przerwy od studiów, żeby po 12 miesiącach pamiętać, co robiłam i wiedzieć, że to nie był stracony czas.
W tekście Gdybym była odważna, napisałam, że „w tym roku będę próbować nowych rzeczy, uczyć się tego, czego chcę według własnego planu i pomysłu, spełniać marzenia z listy, więcej czasu poświęcać rzeczom, które kocham robić.”
Czas zrewidować postanowienia i podsumować listopad.
LISTOPAD 2021
Zawsze źle znosiłam listopady – krótkie dni i życie w ciemnościach nie najlepiej wpływały na moje samopoczucie. W tym roku postanowiłam świadomie uprzyjemnić sobie życie i od pewnego czasu prowadzę kalendarz używając dwóch kolorów: czarnego, do zapisywania obowiązków, wizyt u lekarza i innych rzeczy do zrobienia; i różowego: do rzeczy, które mam zrobić danego dnia tylko dla własnej przyjemności, czyli na przykład: spotkania z ludźmi, wyjścia na łyżwy, czytanie książki, wczesne pójście spać.
Świetnie mi się to sprawdza, bardzo mi się spodobał zwyczaj planowania miłych rzeczy i poszłam o krok dalej: postanowiłam, że wpiszę w swój harmonogram tygodnia dwie godziny czasu na coś, co lubię najbardziej, a często odpuszczam na rzecz pilniejszych spraw – pisanie.
ŚRODOWE ŚWIĘTO
Swoim świętem ustanowiłam środowe przedpołudnie: ponieważ wtedy mam wolniejszy dzień, wstaję dopiero wtedy, kiedy już robi się jasno. Na spokojnie jem śniadanie, ładnie się ubieram. Biorę laptopa albo pamiętnik, zależnie od nastroju, idę do jakiejś kawiarni i spędzam godzinę lub dwie na pisaniu.
(I słuchajcie, oto mój sekret na przetrwanie ponurych, ciemnych miesięcy: odwiedzać kawiarnie! Są wyspami ciepła i przytulności w zimnym i deszczowym mieście.)
Kawiarniane środy rozpisałam sobie w kalendarzu na miesiąc do przodu i choćby nie wiem co, mam ten czas zarezerwowany. Co tydzień odwiedzam nowe miejsce, próbuję różnych rodzajów zimowych herbat i piszę.
Cudowna sprawa, będę kultywować zwyczaj środowego święta nawet wtedy, gdy zima się skończy.
TERAPIA NUDĄ
Choć zdecydowanie za dużo czasu spędzam w mediach społecznościowych i chciałabym ten czas ograniczyć, uważam je za niezwykle przydatne narzędzia – na Instagramie znalazłam wiele kont, które poszerzają moje horyzonty i pozwalają zobaczyć różne sposoby na życie (jak choćby @busemprzezswiat), a Facebook jest dla mnie kopalnią świetnych wydarzeń, dowiaduję się stamtąd o ciekawych inicjatywach i akcjach.
W listopadzie na tablicy mignęło mi wydarzenie opublikowane przez Festiwal Myśli Abstrakcyjnej i przyciągnęło moją uwagę hasłem przewodnim: Jesteśmy zmęczeni.
Kliknęłam w nie i dowiedziałam się, że w połowie listopada na warszawskim Jazdowie przez tydzień będą odbywały się różne warsztaty, wykłady i wydarzenia dotyczące tematu pędu życia, tego jak jesteśmy zabiegani, nastawieni na WIĘCEJ, WIĘCEJ, WYDAJNIEJ, i jak coraz bardziej wszyscy robimy się tym – no właśnie – zmęczeni.
Pomyślałam, że to świetna inicjatywa i zapisałam się na jedyne warsztaty, których termin mi odpowiadał; ich nazwa brzmiała „Terapia nudą”.
Na warsztaty przyszło 12 osób, nikt z nas się nie znał. Prowadzącymi byli historycy sztuki, którzy hobbystycznie zainteresowali się nudą, na własną rękę zgłębiali temat nudy od strony naukowej, psychologicznej.
Całe wydarzenie trwało ponad 3 godziny… i ani przez chwilę się nie nudziłam!
Na początku każdy miał się przedstawić, powiedzieć coś o sobie i o tym, skąd się tu wziął. Okazało się, że jesteśmy w różnym wieku i z różnych środowisk, ale łączy nas to, że nie potrafimy się nudzić. Nie umiemy po prostu nic nie robić. Ciągle gonimy od jednego zadania do drugiego, w większości sami je sobie wyznaczając, bierzemy na siebie zbyt dużo obowiązków.
Warsztaty miały bardzo luźną formę. Dostawaliśmy zadanie do wykonania, a potem było czas na rozmawianie o tym, czy coś nam uświadomiło, czy doprowadziło nas do jakichś wniosków o nas samych.
Do pierwszego zadania każdy z nas dostał czystą kartkę i długopis, a potem przez 10 minut mieliśmy siedzieć i na nią patrzeć; obserwować, co się z nami dzieje: czy mamy tysiąc pomysłów na minutę, co zrobić z tą kartką, czy może zapominamy, że przed nami leży; czy potrafimy siedzieć bezczynnie przez 10 minut i po prostu się ponudzić, czy raczej mamy z tym problem.
Innym zadaniem było zmierzenie się z czynnością, która nie ma sensu – tak więc losowaliśmy zadania takie jak: przelewaj wodę ze szklanki do szklanki; policz wszystkie litery „a” w książce, wyczyść ciastko z cukru szczoteczką, wymyśl jak najwięcej słów zawierających w sobie słowo „tak” i tak dalej.
Te proste, zabawne ćwiczenia doprowadziły każdego z nas do różnych wniosków, ale to już chyba temat na oddzielny wpis. Rozmawialiśmy o wypaleniu, o społecznym przyzwoleniu na przepracowywanie się (lub nawet jego pochwalaniu), o bezsensie zdania „Inteligentni ludzie się nie nudzą”, które każdy z nas kiedyś słyszał.
Te warsztaty przypomniały mi, jak bardzo lubię ludzi, jak bardzo ciekawe jest dla mnie ich poznawanie – każda z tych osób miała w sobie tak interesującą historię, tak ciekawy sposób wypowiadania się, inny głos i spojrzenie na świat.
Podobało mi się to, że spotkaliśmy się tam, żeby coś razem porobić. Albo właśnie nic nie robić: siedzieć i się nudzić, po prostu przebywając ze sobą. Rozmawialiśmy o czymś, o czym się zazwyczaj nie rozmawia, w bardzo swobodnej atmosferze. Siedzieliśmy przy stole, i kto chciał, to się odzywał, kto nie chciał, nie odzywał się. Ktoś rysował na kartce, ktoś opowiadał, ktoś robił notatki z rozmów, ktoś tylko pił herbatę i słuchał.
MARZENIE NUMER 13
W listopadzie marzenie numer 13 z mojej listy marzeń (czyli: nauczyć się włoskiego na poziomie komunikatywnym) zmieniło się w cel dzięki mojemu szwagrowi, który, tak jak ja, także uczy się tego języka na własną rękę z różnych książek, aplikacji i zaproponował, żebyśmy się zmotywowali, ustalając sobie konkretny termin, do którego nauczymy się włoskiego na podstawowym poziomie, tak, żeby potrafić porozmawiać na proste tematy.
Uznaliśmy, że optymalnym czasem na naukę będzie pół roku i umówiliśmy się na majówkę. Na początku miesiąca zainstalowałam sobie aplikację Busuu i w wolnych chwilach (najczęściej w komunikacji miejskiej) przerabiam po kolei lekcje. Mam nadzieję, że za pół roku (w podsumowaniu maja) będę mogła Wam napisać, że pierwszy raz porozmawiałam z kimś po włosku.
W listopadzie udało mi się zaliczyć dwa wyjazdy: podczas długiego weekendu wpadłam na jeden dzień do Łodzi (wtedy dzięki moim znajomym odkryłam, że świetnym sposobem na zwiedzanie miasta są hulajnogi!), a miesiąc zakończyłam spontaniczną wycieczką do Szklarskiej Poręby z przystankiem we Wrocławiu i wizytą w Operze (bilety do Opery za 20 złotych to był mój najlepszy w życiu łup na Black Friday) – i ten wyjazd dał mi wiele radości, bo od września zdążyłam zatęsknić za górami.
W listopadzie dalej uczyłam się programowania (choć idzie mi to bardzo powoli, bo półtorej godziny w tygodniu to zdecydowanie za mało, żeby się czegoś nauczyć, a sama nie poświęcam na to czasu). Przepracowałam pierwszy miesiąc w nowej pracy, która jest tak przyjemna, że nawet nie wiedziałam, że tak się da. To dla mnie niesamowite, że w pracy można zupełnie, niczym, w ogóle się nie stresować.
Podsumowując podsumowania…
Lubię robić podsumowania: dzięki nim zatrzymuję się i zastanawiam, czy moje życie na pewno wygląda tak, jak chciałam, żeby wyglądało. W ciągu poprzedniego miesiąca kilka razy zadawałam sobie to pytanie i bardzo się cieszę, że dość często odpowiedź brzmiała: tak. Ale były również dni, gdy orientowałam się, że praca jest centrum mojego życia (a nie tak miało być!), że na nadchodzący tydzień nie mam zaplanowanego żadnego spotkania z ludźmi.
Staram się, żeby tych dni było jak najmniej, ale wiadomo – nie zawsze się da.
Teksty z tej serii są chyba bardziej dla mnie, nie wiem, czy jako czytelnicy możecie coś z nich wyciągnąć dla siebie. Mam nadzieję, że tak.
Coś, co chciałabym Wam powiedzieć, nawiązując do tekstu – fajne życie można sobie zaplanować. Okej, jeśli nie życie, to na pewno fajne dni. Jeśli przytłacza Was codzienność, jesteście znudzeni i zmęczeni – zastanówcie się, co sprawia Wam radość, co Was relaksuje? I po prostu wpiszcie to do kalendarza, ustawcie sobie przypomnienie w telefonie. Nawet w zabieganym, świątecznym czasie, gwarantuję – zawsze da się znaleźć chwilę, może jeden dzień, albo chociaż kilka godzin, na robienie czegoś, co tak naprawdę Was cieszy.